CHANDELIER Facingravity i FANCYFLUID King's Journey

***1/2




Mniej więcej jednocześnie ukazały się dwie płyty młodych progresywnych zespołów, o których już kiedyś pisaliśmy. Ich debiutanckie albumy wzbudziły nawet spore zainteresowanie fanów wiecznie żywej muzyki wywodzącej się z tradycji lat siedemdziesiątych - mimo sceptycyzmu niektórych krytyków. Szczególnie podobał się niemiecki Chandelier, zespół bardzo młody, ale świetny warsztatowo. Płyta "Pure" z 1990 roku zyskała w Polsce wielu zwolenników. Z czystym sumieniem mogę im polecić dzieło najnowsze - "Facingravity", podobnie jak poprzednie, wyprodukowane i wydane przez grupę własnym sumptem.

Chandelier proponuje muzykę barwną i pełną polotu, a przy tym łatwo przyswajalną. Potrafią tworzyć ładne melodie - nie bójmy się tego słowa, to nie ładność spod znaku schmaltz-musik. To jakby Genesis z okresu "A Trick Of The Tail" spotkał się z Barclay James Harvest. Kompozycje rozbudowane, wielowątkowe (Glimpse Of Home) kontrastują z prostymi, rytmicznymi piosenkami (Start It, All My Ways). Mamy tu także ekstatyczne songi (I tai) i nastrojowe ballady (Autumn Song). Wszystko zagrane z elegancją i finezja, sprawnie zaaranżowane i wyprodukowane. "Facingravity" jest godnym następcą "Pure". Jako całość przekonuje nawet bardziej.

***1/2




Włoski zespół Fancyfluid proponuje muzykę zrealizowaną według tej samej recepty. "King's Journey" to tzw. concept album, może troszkę trudniejszy w odbiorze niż płyta Chandelier, ale właściwie dość podobny. Pod względem produkcyjnym bardzo wypolerowany, pozbawiony wszelkich dysonansów i dramatycznych napięć. Opowiedziana w tekstach historia dziwacznej wyprawy pewnego króla w poszukiwaniu skarbu niekiedy za bardzo przypomina treść "The Lamb Lies Down On Broadway" no, może nie dosłownie.

I szczerze mówiąc nie bardzo też wiadomo, o co właściwie chodzi w tej pokrętnej bajeczce. Zespołowi można ter postawić jeszcze jeden zarzut: razi mnie fatalna angielszczyzna wokalisty. Jeśli jednak skoncentrujemy się na samej muzyce, będzie ona cieszyć uszy tych wszystkich sympatyków art rocka, którym bliskie są dokonania Barclay James Harvest, IQ, Man Of Lake. Pamiętajmy jednak - ta muzyka raczej pieści uczy, nie kaleczy, jak kiedyś utwory Marillion czy Van Der Graaf Generator. Progresywni sado-masochiści muszą więc poczekać na coś innego, albo zainteresować się kompaktowym wznowieniem pierwszej płyty "Twelfth Night Fact And Fiction".

TOMASZ BEKSIŃSKI

Tylko Rock 5/93


Powrót