Mieszkanie w bloku ma swoje dobre strony, Przede
wszystkim nie trzeba się przejmować wywozem nieczystości i przeciekającym
dachem, nie wspominając o wodzie, kanalizacji, ogrzewaniu. drogach, winie,
publicznych łaźniach... przepraszam, to nie Żywot Briana. Chciałem dodać:
nie wspominając o sąsiadach. których obecność paradoksalnie działa czasem
lepiej na potencjalnego złodzieja niż tabliczka z napisem "Uwaga, zły
pies" (przykrości związane z trzymania psa pominę milczeniem). Czasem
jednak chciałoby się na niektórych drzwiach przymocować ostrzeżenie
"Uwaga, zły sąsiad". Szczególnie, jeśli skurczybyk kupi sobie młotek i
postanowi zacząć przestawiać ściany.
Nie mam nic przeciwko
remontom; sam czasem muszę użyć wiertarki udarowej i młotka. Nie pojmuję
jednak, dlaczego u mnie trwa to zazwyczaj pół dnia, a u innych ciągnie się
tygodniami. Co gorsza, nie kończy się na tygodniu lub dwóch, ale powtarza
co pół roku lub co rok... i tak dalej, jakbby dranie budowali drugie
mieszkanie wewnątrz tego, które już mają. Kucie, łomoty, wiercenie,
stukanie, pukanie, piłowanie i warkoty wszelkiej tonacji i o każdej porze.
Wprowadziłem się do swojego bloku w 1978 roku i przez co najmniej
piętnaście lat był spokój. A teraz, co wiosny, budynek zamienia się w
kamieniołom.
Nie wiem, może moja tolerancja na hałas maleje z
upływem lat? Jako człowiek młody i żywiołowy lubiłem słuchać głośnej
muzyki, czemu sprzyjał rodzinny dom otoczony sporym ogrodem. W Sanoku nie
raz "demolowałem" pokój przy dźwiękach Black Sabbath, Budgie, Savage Rose
czy Deep Purple. Potem, po przeprowadzce do Warszawy, trzeba było stonować
nieco rockowe uczty, bowiem obecność sąsiadów zobowiązywała. Ścianki w
blokach są rozpaczliwie cienkie. Nie raz słyszałem rzeczy, których nie
powinienem byt słyszeć. Nie chciałem odpłacać innym niepożądanymi
koncertami o dziwnych porach, więc często korzystałem ze słuchawek. Z
czasem moje muzyczne fascynacje poczęty się zmieniać. Ostatnio prawie
wcale nie słucham rocka - przede wszystkim muzyki filmowej, akustycznej,
"klimatycznej", a nawet próbuję znaleźć coś intrygującego w jazzie. W
dodatku niewiele mam czasu na muzyczne rozkosze, gdyż całe dni spędzam
przy maszynie do pisania, ślęcząc nad listami dialogowymi. Wszelkie
przejawy huku zakłócającego moją twórczą ciszę zaczynają mi coraz silniej
działać na nerwy.
Przed laty najgorsza była małpa. Tak nazwałem
mieszkającego w pobliżu jednokomórkowca, który "uszczęśliwiał" mnie
dyskotekowym łomotem o każdej porze. Najchętniej z rana. Stwierdziłem, że
tylko małpy zdolne są zaczynać dzień od pseudomuzyki, która przenosi się
przez ściany pod postacią równomiernego "łup łup łup". Totalny brak
wrażliwości, subtelności i poczucia estetyki. Małpa na szczęście chyba się
wyprowadziła, albo zdechła na guza mózgu od słuchania tego gówna. W każdym
razie od kilku lat dudnienia nie słychać. Za to rozbrzmiewają kanonady
młotkiem ciągnące się tygodniami. Dwa piętra pode mną remont trwa już
czwarty rok! Dwa lata temu ktoś nie przestrzegał nawet nocnej ciszy:
piłowanie drewna, wiercenie i stukanie rozlegało się czasem do wczesnych
godzin rannych. Zastanawiałem się, czy skurwiel nigdy nie śpi? Najbardziej
jednak zastanawiał mnie fakt, czemu nikt nie zwrócił mu uwagi, czemu nikt
nie wezwał policji. Dlaczego ja tego nie zrobiłem? Z przyczyn prostych.
Takie bezczelne zachowanie w nocy świadczy o psychotycznej osobowości.
Mógłbym wprawdzie zejść na dół i ukąsić drania, ale konfrontacja ze
zboczeń-com z młotkiem w ręku o drugiej w nocy to rzecz mato pociągająca.
Jeszcze przez przypadek zabijesz takiego pasożyta, a pójdziesz siedzieć
jak za człowieka. Nie warto.
Zacząłem więc kombinować, jak by się
ostatecznie odizolować od tego towarzystwa. I ostatnio opracowałem
zadowalającą metodę zagłuszenia upierdliwego stukania i pukania. Przepis
podaję z pełną złośliwą satysfakcją: jest on bowiem dość brutalny, ale -
daję słowo - skuteczny. Najlepszy jest Rammstein, ale może być także Ozzy
Osbourne Ozzmosis, koncert Black Sabbath Reunion, zestaw "przebojów" The
Sisters Of Mercy, albo nawet XIII Stoleti Nosferatu. Puszczamy to tak
głośno jak tylko pozwala nam moc wzmacniacza i głośników. Jednocześnie do
odtwarzacza podłączamy słuchawki i wkładamy je na uszy. Muzyka z głośników
wprawia cały pokój w wibracje, zaś muzyka w słuchawkach pełni rolę
stopperów. Słyszymy TYLKO Rammstein. Wszelkie młotki, wiertarki i inne
hałasy giną całkowicie!
Do udoskonalenia tej metody, co nastąpiło
drogą kolejnych przybliżeń, zmusiła mnie najnowsza "działalność
artystyczna" dwa piętra pode mną, rozpoczynająca się z regularnością
szwajcarskiego zegarka o siódmej rano. Trzeba być wyjątkowo wyrachowanym,
żeby zaczynać o takiej porze. Jestem Strzelcem ze sporą domieszką
Skorpiona, więc odpowiedziałem podobnym wyrachowaniem. Zemsta jest
rozkoszą bogów. Niniejszym udzielam patentu na stosowanie mojej metody w
walce z wszelkimi humanoidami, które zamiast siedzieć na dupie i mieszkać,
nieustannie bawią się w dzięcioły.
Jednak życie w bloku ma swoje
dobre strony. Najlepszą jest to, że gdy zajmuje się lokal na X piętrze
(lub na wszelkiej najwyższej kondygnacji), siadając na toalecie zawsze
wali się na wszystkich pod spodem. To działa naprawdę oczyszczająco.
TOMASZ BEKSIŃSKI
24 kwietnia 1999
Tylko Rock 7/1999